Dzieci z mutyzmem wybiórczym nie mają łatwo i nie pozostają obojętne na to, co dzieje się w ich życiu. Osobom z otoczenia niekiedy trudno jest zrozumieć lub dowiedzieć się co takie dziecko, nastolatek, aż w końcu osoba dorosła czuje i jak postrzega siebie poprzez pryzmat własnych ograniczeń. Dlatego gdy na fundacyjną skrzynkę otrzymaliśmy wiadomość, od osoby, która chciała się podzielić swoim doświadczeniem i historią zmagań z mutyzmem wybiórczym, zaproponowaliśmy jej formę krótkiego wywiadu. Przeczytajcie koniecznie jak pokonała drogę od dzieciństwa, jak była postrzegana, gdzie znalazła ukojenie i jak się podniosła, by dziś być wrażliwym na krzywdę ludzką radcą prawnym.
PYTANIA DO WYWIADU Z DOROSŁĄ OSOBĄ, KTÓRA W DZIECIŃSTWIE BORYKAŁA SIĘ Z MUTYZMEM WYBIÓRCZYM.
- Czym się Pani zajmuje zawodowo?
Jestem radcą prawnym.
- W jaki sposób trafiła Pani na stronę Fundacji Mutyzm Wybiórczy Reaktywacja?
Dokładnie nie pamiętam. Wydaje mi się, że na stronie dedykowanej rodzicom, których dzieci są wysoko wrażliwe (tam zaprosiła mnie znajoma, po tym, jak opowiedziałam o mojej córeczce), wypowiedziałam się z perspektywy dorosłej, u której po latach zdiagnozowano mutyzm wybiórczy. Moją wypowiedź zauważył ktoś z Państwa Fundacji i zaprosił mnie do grupy. To było dawno. Trochę zajęło mi oswojenie się z grupą.
Poza tym mam w rodzinie dziecko, u którego również zdiagnozowano mutyzm wybiórczy. To nie jest moje dziecko, więc niewiele mogę pomóc, ale dodatkowa wiedza na pewno nie zaszkodzi.
- Jakie emocje towarzyszą Pani, gdy wspomina Pani dzieciństwo?
Kiedyś był to smutek przede wszystkim i powracające poczucie skrajnego osamotnienia. Potem czułam przede wszystkim wdzięczność, że się skończyło. Teraz cieszę się, że minęło, ale i że było takie, jakie było. Dzięki temu mam bardziej rozbudowaną empatię wobec słabszych. W życiu zawodowym i osobistym doświadczam różnych sytuacji, ale nigdy nie powiem, że dziecko ma lepiej, bo jest beztroskie. To nie jest prawda. Dzieci nie tylko że nie są beztroskie, dodatkowo mają małą możliwość samostanowienia o sobie.
- Łatwiej było rozmawiać z rówieśnikami czy dorosłymi?
Z dorosłymi spoza rodziny nie byłam w stanie się w ogóle komunikować przez jakiś czas. Z rówieśnikami bywało różnie. Tak było w przedszkolu i podstawówce. W szkole średniej wobec nauczycieli byłam odważniejsza, bo miałam odpowiadać na pytania, na które znałam odpowiedzi. Starałam się być przygotowaną do każdej możliwej lekcji. Natomiast z rówieśnikami moje relacje mocno kulały.
- Czy rodzice zauważali Pani trudności? A jeśli tak, to jak je określali?
Na początku mamie było smutno, że jestem opóźniona. Potem jak zaczęłam mieć dobre wyniki w szkole podstawowej, wówczas uznała, że jestem po prostu inna. Niestety popełniała wszystkie możliwe błędy, o których można przeczytać w obecnych fachowych opracowaniach. M. in. wyręczała mnie w mówieniu, a jak byłam mały dzieckiem, biła mnie po głowie, gdy mówiłam nie to, co chciała usłyszeć. Dużo, dużo wcześniej obiecywała mi słodycze, jeśli nie będę się odzywać, gdy w pobliżu są dorośli. Nie wiem, co mówiłam, ale najwyraźniej uznawała to za wyjątkowo głupie bądź drażniące. To były czasy, gdy dominowała filozofia: „Dzieci i ryby głosu nie mają”.
Mój tata natomiast rozmawiał ze mną normalnie i mówił mi, że jestem mądra i że akceptuje mnie taką, jaka jestem. Tych rozmów nie było za dużo, bo sam jest takim raczej mrukiem.
- Czy rodzice/rodzeństwo starali się pomóc Pani w pokonywaniu trudności przed mówieniem?
W przedszkolu chodziłam do jednej grupy z o rok młodszą siostrą. Miała mi jako tej ułomnej pomóc przetrwać. Z dzisiejszej perspektywy był to ewidentnie szkodliwy pomysł zarówno dla niej, jak i dla mnie. W podstawówce rodzice w pewnym sensie dali mi spokój. Uznali, że skoro jestem opóźniona, to nie ma sensu czegokolwiek ode mnie wymagać. Nikt mi więc nie pomagał ani nie przeszkadzał w samodzielnej nauce. Paradoksalnie to było najlepsze, co mogło mnie spotkać w kontekście nauki mówienia. Sama nadrobiłam zaległości. Nauczyłam się czytać, pisać, liczyć. Jak miałam pewność, że robię to niemal perfekcyjnie, to i miałam odwagę odezwać się. Kiedyś było mi smutno, jak widziałam, że inne dzieci się bawią na podwórku, a ja próbuję je dogonić. Teraz uważam, że to były moje pierwsze kroki do tego, żebym właśnie nauczyła się sama walczyć o siebie ze wszystkich sił.
- Jak radziła Pani sobie w szkole w relacjach z nauczycielami i uczniami?
Co do zasady byłam dobrą uczennicą. Kiedyś usłyszałam, że na jakiejś radzie pedagogicznej w szkole średniej nauczyciele zastanawiali się, jak mnie bardziej uspołecznić, żebym była bardziej w grupie niż poza nią. To chyba jest wystarczająca odpowiedź.
- W jaki sposób zaliczała Pani odpowiedzi ustne, śpiew, recytację wiersza?
Nie zaliczałam ich. W przedszkolu i tzw. „zerówce” stwierdzono, iż jestem opóźniona w rozwoju, następnie dostałam taką diagnozę od specjalistów i skierowanie do szkoły specjalnej. Nie byłam w stanie powiedzieć, jak mam na imię. Pamiętam, jak pomogłam młodszej siostrze narysować ptaszka albo dopasować obrazki do treści i przedszkolanka pochwaliła siostrę, wówczas siostra powiedziała, że to ja jej pomogłam, przedszkolanka dała do zrozumienia, że siostrze nie wierzy. Dość długo nikt nie wymagał ode mnie, żebym zaliczała odpowiedzi ustne. Wydaje mi się, że irytowałam dorosłych. Kiedy w przedszkolu albo „zerówce” każde dziecko po kolei miało podać na przykład następujący po sobie numer, a ja się zacinałam, to psułam całą koncepcję, zabawę itd. Kiedy w podstawówce trzeba było się przedstawić, a ja wręcz słyszałam w uszach szum tętniącej ze strachu krwi, to jednocześnie widziałam zniecierpliwienie wszystkich wokół. Szkoda było na mnie czasu. Mama wywalczyła mi zwykłą podstawówkę, bo byłam słaba fizycznie. Tak argumentowała. Początkowo wychowawczyni powiedziała mojej mamie, że to był błąd i że powinnam być w szkole specjalnej.
- Czy na Pani drodze pojawił się jakiś jeden dorosły, który starał się Panią zrozumieć i pomóc?
Można powiedzieć, że tak. Miałam opiekuńczą nianię. A w podstawówce wychowawczyni nie wymagała ode mnie dużo, ponieważ była święcie przekonana, że jestem opóźniona. Jednocześnie chwaliła moje szlaczki. Zdarzało się, że mój zeszyt pokazywała całej klasie. To były pierwsze momenty, kiedy nabierałam odwagi.
- Co było dla Pani najtrudniejsze w szkole?
Bycie uznawaną za głupszą, gorszą.
- Czy w dzieciństwie spotkała się Pani z odrzuceniem przez grupę?
Zdecydowanie tak.
- W jaki sposób zaczęła Pani radzić sobie z lękiem przed mówieniem?
To był proces. Jak wspomniałam, w podstawówce byłam chwalona przez wychowawczynię. Początkowo nie za to, co powiedziałam, tylko za to, co narysowałam. Nie wiem, kiedy po raz pierwszy się odezwałam do niej i co powiedziałam, ale to ona była pierwszą dorosłą osobą z zewnątrz, do której miałam odwagę coś powiedzieć. Może zapytała, czy sama narysowałam szlaczek, ale nie naciskała na odpowiedź. Nie pamiętam dokładnie. Dawała mi dużo przestrzeni, bo jak wspomniałam, niewiele się po mnie spodziewała, ale i była po prostu miłą osobą.
W szkole średniej byłam wyjątkowo nieśmiała. Nie miałam też za dobrze przećwiczonych kompetencji społecznych. Raczej byłam outsiderem. W wieku późniejszym pomagałam sobie alkoholem. W wieku 30 lat m. in. z uwagi na niemożność efektywnego randkowania, udałam się do psychologa i psychiatry. Psychiatra na podstawie wywiadu stwierdził mutyzm wybiórczy. Wtedy w ogóle dowiedziałam się, że coś takiego istnieje i że szalenie pasuje do moich objawów.
Obecnie umiem nie tylko przemawiać publicznie i w sprawach zawodowych, ale i w każdej innej sprawie umiem się sprawnie wypowiedzieć. Pomogła wieloletnia terapia.
- Czy przyjmowała Pani jakieś leki związane z zaburzeniami lękowymi?
Tak. Ale to już w dorosłym życiu.
- Czy ma Pani żal do rodziców ?
Nie. Kiedyś zapytałam taty, dlaczego nie poszli ze mną do psychologa. Szczerze odpowiedział, że kiedyś nie słyszało się o czymś takim jak lekarz od duszy. Nawet jeśli się słyszało, to nie ma się co oszukiwać, nie była to wiedza powszechna.
- Czy czuła się Pani kochana i akceptowana przez najbliższych?
Nie. To nie znaczy, że nie byłam. Ale na pewno tego nie czułam.
- Co spowodowało, że zaczęła Pani walczyć o siebie?
Jako dziecko nie chciałam po prostu być uważana za głupią.
Jako nastolatka, marzyłam o tym, żeby mieć przyjaciół.
Później chęć założenia rodziny. Jak wspomniałam, w wieku 30 lat wciąż nie potrafiłam rozmawiać z mężczyznami w innym niż zawodowym bądź koleżeńskim kontekście, a chciałam docelowo założyć rodzinę. Pominę szczegóły, ale było naprawdę tragicznie.
- W jaki sposób radziła sobie Pani w sytuacjach społecznych, towarzyskich, urzędowych?
W dzieciństwie, jak wspomniałam, nie radziłam sobie. Miałam jednak wewnętrzne przekonanie, że nie odstaję intelektualnie od innych dzieci, więc skupiłam się na nauce. W szkole średniej byłam po prostu wybitnie nieśmiała. Tak to widzę. Byłam prymuską, ale nie miałam żadnych przyjaciół. Potajemnie chodziłam raz w tygodniu na terapię. Tam zaimponowało mi, że ktoś poświęca mi uwagę i mówi mi miłe rzeczy. Odważyłam się patrzeć rówieśnikom w oczy. Początki były najtrudniejsze, a potem było coraz łatwiej. W wieku 18 lat zaczęłam sobie pomagać alkoholem.
Sprawy urzędowe były najłatwiejsze. Pamiętam swój nieciekawy początek. Poszłam po raz pierwszy sama do banku na pierwszym roku studiów. Byłam podekscytowana. Niestety ledwo weszłam i się przedstawiłam, panie z banku zaczęły nade mną „latać”, bo moja mama zadzwoniła wcześniej i uprzedziła, że jestem płochliwa. Poddałam się. Nawet nie wiem, co wtedy niby załatwiłam.
Następnym razem poszłam do banku, ale nie wspomniałam mamie, że tam idę. Wiadomo, że się pociłam ze stresu i nie wiedziałam do końca, co robię, ale byłam ekstremalnie dumna, że robiłam to absolutnie sama i generalnie, że dałam radę.
- W kim miała Pani największe wsparcie?
W dzieciństwie przede wszystkim w sobie. Pisałam sama do siebie listy. Po napisaniu wkładałam je do skrzynki pocztowej i od razu wyjmowałam. Bardzo się cieszyłam, gdy mogłam przeczytać list „od kogoś”. To był powtarzający się rytuał. Poza tym byłam gadułą. Gdy byłam sama w domu nagrywałam się na kasety magnetofonowe, bo buzia mi się nie zamykała.
- Czy ludzie, którzy pamiętają Panią z czasów dzieciństwa, okresu nastoletniego, zauważają Pani obecną przemianę?
Bardzo. Wszyscy są pod ogromnym wrażeniem.
- Co mogłaby Pani podpowiedzieć rodzicom dzieci z mutyzmem wybiórczym?
Żeby się dokształcali. Mi się udało w ostateczności, ale mam za sobą dekady cierpienia. Zupełnie niepotrzebnego. Żeby też nie samobiczowali się. To nie ma sensu. Wszyscy popełniają błędy. I szczerze powiedziawszy – miłość i wytrwałość są najważniejsze. I z mojej osobistej perspektywy – dzieci, które mają wysoki poziom lęku, nie są gorsze. Wyczują, jeśli ktoś tak będzie je widział. W ogóle wydaje mi się, że takie dzieci czują więcej. Zazdroszczę współczesnym dzieciom. Jest tyle narzędzi, żeby je wesprzeć. A nie chodzi przecież tylko o to, żeby zaczęły mówić. Tylko żeby nie musiały się tego mówienia bać.