Nasza rodzina jest zwyczajna, pełna, niepatologiczna. Dzieci są dla nas najważniejsze. Nie przewidywałam, że jako nauczycielka będę musiała walczyć o normalne życie mojej córki z ludźmi po fachu i specjalistami.
Zosia rozwijała się prawidłowo do 3 roku życia . Była trochę nieśmiałym dzieckiem, ale nie można było o niej powiedzieć, że była wycofana. Od 1 do 3 roku życia opiekowała się nią opiekunka (ja pracowałam zawodowo). Była to osoba, tak teraz to widzę, bardzo ostrożna, o wszystko się bała, ale miła i sympatyczna.
3 LATA
W wieku 3 lat (2011r.) córka poszła do przedszkola. Nie było u niej problemu z chodzeniem tam, a nauczycielki przedszkola postrzegały ją jako spokojną dziewczynkę i nie zauważyły niczego niepokojącego. Zosia brała udział w zabawach, jadła, chodziła do toalety. Miała koleżankę, z którą się bawiła. Zapytana przez panie wychowawczynie odzywała się do nich cicho. Wychowawczynie nie sygnalizowały niczego niepokojącego. Chętnie brała udział w zabawach ze swoją najlepszą koleżanką, ale sama nie podchodziła do dzieci, bawiła się jakby obok nich. W domu odzywała się do nas rodziców i brata, do dzieci z rodziny. Do dorosłych przeważnie nie. Zaczęłam dostrzegać, że jest to coś innego niż zwykła nieśmiałość.
4 LATA
Kolejne rozmowy z wychowawczyniami, znów twierdzenie, że nic się nie dzieje złego. Pani psycholog z przedszkola obserwacji stwierdziła , że jest nieśmiała trzeba dać jej czas. Do wychowawczyń odzywała się cichym głosem. W grupie miała jedną, dobrą koleżankę. Stwierdzenie pani psycholog uspokoiło mnie, ale tylko na chwilę. Zauważyłam, że robi się bardziej wycofana w kontaktach z rodziną. “Nie chciała” się odzywać do dziadków, cioć i wujków (wtedy myślałam, że to wynika z niechęci). Z dziećmi z rodziny rozmawiała, ale wtedy kiedy nie było w pobliżu dorosłych. Wtedy uznałam, że trzeba zgłosić się do specjalistów.
Poszliśmy do psychologa z prośbą o diagnozę. Psycholog w październiku 2013 roku (Zosia miała 4 lata i 2 miesiące) stwierdziła, że dziecko porozumiewa się szeptem lub gestami i należy je obserwować. Nie dała konkretnej diagnozy, ani nie skierowała na dalsze badania..
W przedszkolu nadal nie widziano żadnego problemu. Zosia brała udział w przedstawieniach. Tańczyła, tylko nie mówiła wierszyków na forum. Wychowawczynie uznały, że nie będą naciskały .Do nich odzywała się szeptem (wtedy nie rozumiałam, ze to był duży lęk i duża presja). Dbaliśmy jako rodzice o kontakty poza przedszkolne z dziećmi. Zapisaliśmy ją do zuchów. Brała udział w zabawach, wyjazdach. Odzywała się jednak tylko do najbliższych koleżanek.
Jako rodzice sami zaczęliśmy szukać przyczyn takiego zachowania. Znalazłam w Internecie termin mutyzm wybiórczy. Zapoznałam się z dostępnymi materiałami i wtedy zrozumiałam , że moje dziecko ma mutyzm wybiórczy.
Postanowiliśmy działać szybko.
Znaleźliśmy ośrodek, który reklamował się jako jedyny w Polsce ośrodek leczenia mutyzmu. Zaczęliśmy od konsultacji indywidualnej, a później córka uczestniczyła w kilku spotkaniach z ekspertką od mutyzmu wybiórczego (tak siebie określała). Podczas zajęć ja byłam poza gabinetem. Zosia wychodziła z zajęć niezadowolona. Nie widziałam żadnych efektów. Postanowiłam zrezygnować ,bo pani wydawała mi się mało profesjonalna. Szukaliśmy dalej.
I tak trafiliśmy do drugiego centrum w Warszawie. Oferowało ono zajęcia grupowe dla dzieci lękliwych i z mutyzmem wybiórczym. Po konsultacjach indywidualnych i szkoleniu dla rodziców, które przeszliśmy razem z mężem, zaczęła się terapia grupowa dla Zosi. Córka brała udział w zajęciach chętnie. Co miesiąc było podsumowanie pracy i zadania do pracy dla rodziców. Pracowała cała rodzina. Zosia zachowywała się swobodniej, nie była już taka spięta w szkole. Byłam zadowolona, że jakieś efekty są, liczyłam na to, że w następnym roku terapii nastąpi poprawa. Wierzyłam ,że trzeba czasu i dalszej terapii w tym centrum, bo tu pracują ludzie którzy znają się na MW. Nie rozumiałam, że te postępy były za wolne, a milczenie w szkole utrwalało się. Zabrakło wyjścia poza gabinet i pracy w szkole.
KLASA 0
Od września 2014r. Zosia poszła do zerówki, rozpoczęłam współpracę z wychowawczynią. Pracowała z nią nieformalnie, intuicyjnie, “bez papierka”. Córka odzywała się do niej szeptem.
Na koniec klasy „0” rozmawiała szeptem w szkole z sześcioma koleżankami. Nie wiedziałam, ze to takie ważne, aby szeptu unikać. Dwie z nich bywały bardzo często u nas w domu. Pod koniec zerówki Zosia powiedziała samodzielnie na akademii wierszyk.
Kontynuowaliśmy cały rok terapię w warszawskim ośrodku. Nigdzie jednak, ani w szkole, ani w środowisku Zosia nie zaczęła mówić, bo nie było tam odpowiednich działań. Odzywała się tylko do sześciu koleżanek z zerówki, ale uważam, że był to efekt pracy wychowawczyni z zerówki. Dała jej poczucie bezpieczeństwa, nie pomijała jej podczas zadań w klasie, angażowała. Działała nieformalnie, bez presji.
W marcu 2015 r. została wydania opinia PPP stwierdzająca obserwację w kierunku mutyzmu wybiórczego. Zalecano terapię, która miała odbywać się w ramach zajęć logopedycznych lub korekcyjno-kompensacyjnych.
KLASA 1
Klasa 1 nowy wychowawca.
Pan dyrektor zgodził się, aby wychowawczyni została przeszkolona przez ośrodek, do którego uczęszczała Zosia w poprzednim roku. Niestety szkolenie nic nie dało. Było bardzo ogólne. Mimo moich rozmów z wychowawczynią, nie prowadziła ona żadnych działań w szkole. Córka pozostawiona była sama sobie. Podczas przerw siedziała w ławce. Miała w klasie trzy koleżanki z zerówki i tylko z nimi rozmawiała szeptem poza klasą.
Wychowawczyni uważała, że Zosia otrzyma lepszą pomoc od specjalistów, a ona może tylko pogorszyć sytuację, więc nie robiła nic, żeby pomóc córce.
W ramach opinii szkoła przeznaczyła dla Zosi 1 godzinę logopedii. Zajęcia odbywały się w grupie z trzema dziewczynkami. Po kilku tygodniach zajęć Zosia czasami odpowiadała szeptem logopedzie (znów ten szept świadczący o dużej presji). Mam wrażenie, że logopeda nie wiedziała jak pracować z Zosią. Przydzielono ją także do grupy TUS (trening umiejętności społecznych). Nie odzywała się do prowadzącej zajęcia, ani dziewczynek biorących udział razem z nią w zajęciach.
Mimo braku kontaktu słownego z nauczycielami Zosia skończyła klasę z wyróżnieniem.
W czerwcu zakończyliśmy terapię w ośrodku w Warszawie. Zaproponowano nam jeszcze wczasy terapeutyczne, ale nie skorzystaliśmy z oferty. Powiedziano nam tam wprost, że nie są w stanie pomóc córce i musimy sobie sami szukać pomocy. Zostawiono nas bez wskazówek co do dalszej pracy.
Czułam złość, rozczarowanie ,a przede wszystkim, strach. Co dalej?
KLASA 2
Ponownie zostaliśmy bez pomocy i zaczęłam szukać na własną rękę . Znalazłam na Facebook’u grupę wsparcia. Zaczęłam czytać posty, miałam mętlik w głowie. Tu na grupie pisano o zupełnie innych metodach pracy z dziećmi z MW ,o których nie wspomniano ani słowem w ośrodkach, w których Zosia miała terapie. Dzięki informacjom na grupie udało mi się zapisać na październikowe szkolenie w Markach. To tam usłyszałam jak powinno się pracować z dzieckiem z MW. Szok. Nikt wcześniej nie powiedział mi o metodzie sliding-in. Tyle straconego czasu. Płacz, żal i złość na specjalistów, których spotkałam na swojej drodze. Po etapie przygnębienia, zaczęłam działać ,aby uzyskać orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego z uwagi na zagrożenie niedostosowaniem społecznym. W grudniu 2016r. po godzinnej dyskusji z paniami z komisji które nie rozumiały co to jest metoda sliding-in (mimo ,że przyniosłam wcześniej materiały do poradni) przyznano Zosi orzeczenie.
W szkole nadal prowadzono zajęcia logopedyczne i TUS. Po uzyskaniu orzeczenia i zdobyciu wiedzy, wiedziałam dlaczego zajęcia nie przynoszą efektów. To zajęcia nie dla dzieci z MW. Milczenie na tych zajęciach tylko utrwala MW. Zrezygnowałam z nich.
Dyrektor wyraził zgodę na pracę metodą sliding-in z wychowawcą. Od stycznia zaczęłam wprowadzać wychowawczynię. W odpowiednim momencie wycofałam się. Jednak nadal przygotowywałam drabiny, a wychowawczyni prowadziła przygotowane przez mnie zajęcia z córką. Sama nigdy nie przejęła tej inicjatywy i nie przygotowała nigdy zajęć. Spotykała się z nami 3 razy w tygodniu, ale nie podejmowała żadnych innych działań w klasie. Stwarzała tylko pozory. Byłam wdzięczna ,że zostaje na sliding-in i jednocześnie zła, że nic nie robi w klasie z Zosi.
KLASA 3
Zaczęłam znów sliding-in z wychowawcą, bo pani sama nie zamierzała podjąć się zajęć. Prowadziłam zajęcia we wrześniu i październiku. Próbowałam wprowadzić dzieci, bo wychowawczyni nie wiedziała jak to zrobić. Od listopada zaczęłam sliding-in z pedagog szkolną. Wychowawczyni wyłączyła się z działań, nawet nie pytała jakie postępy robi Zosia. Podsuwałam jej różne pomysły co mogłaby zrobić w klasie. Twierdziła, że stosuje metodę od “chóru do solo” i nie będzie stosować presji na Zosi. Przestała cokolwiek robić .
Pani pedagog prowadziła sliding-in 3x w tygodniu z drabinami przygotowywanymi przez mnie. Próba wprowadzenia dzieci, nie powiodła się. Na koniec trzeciej klasy Zosia odpowiadała na pytania pani pedagog, zadawała pytania dotycząca drabiny, układała historyjki do obrazków. Czasami wychodziły na pusty korytarz i tam odbywała się końcówka zajęć zgodnie z ustaloną z Zosią drabiną.
KLASA 4
Nauczyciele mający uczyć Zosię w 4 klasie wzięli udział w sierpniu w szkoleniu przygotowanym przeze mnie. Zosia bez lęku poszła do klasy 4. Bardzo dobrze radzi sobie z nauką. Pracuje z nią nadal pani pedagog, ale nie ma postępów. Przedłużająca się terapia nie zostaje bez wpływu na motywację do pracy mojego dziecka. Jest nam wszystkim bardzo ciężko. Pani pedagog sama potrzebuje wsparcia, bo brakuje współpracy miedzy nią, a innymi nauczycielami. Nie ma ułożonego planu pracy z Zosią. Od grudnia Zosia ma nową wychowawczynię, która dopiero jest wdrażana do pracy.
POZA SZKOŁĄ
Poza szkołą Zosia stara się być samodzielna. Uczestniczy w kilku kółkach zainteresowań. Między innymi w chórze i bierze udział w występach. Wychodzi z koleżankami na miasto. Robi samodzielnie pojedyncze zakupy. W miejscach publicznych odzywa się głośno przy rodzicach i najbliższych koleżankach. Wyjechała dwa razy z koleżanką, z klasy na 11 dniowe kolonie. Rozmawiała z koleżanką, a z wychowawcami komunikowała się niewerbalnie.
Patrząc z perspektywy czasu mam żal do niekompetentnych specjalistów, bagatelizujących problem nauczycieli i poradni, która nie potrafi pomóc rodzicowi, bo nie ma wiedzy i nie chce jej zdobyć.
Mijają kolejne lata. Terapia się wlecze, bo nikt nie traktuje poważnie problemu mojej córki, poza panią pedagog, która pozostawiona samotnie traci siłę do dalszej pracy.
Gdyby dorośli ludzie chcieli, choć trochę poważniej podejść do problemu i włożyć trochę wysiłku ,żeby pomóc mojej córce z pewnością byłaby ona w innym miejscu niż teraz.
Zatroskana mama walcząca o szczęście własnej córki.